Wstecz

Informacje, przedruki prasowe



Gazeta Wyborcza z dnia 13.03.2007 r.

Szczepienia złe dla drzew

Szczepienie kasztanowców, by ochronić je przed szrotówkiem, było błędem - dowodzą badania poznańskich naukowców. Niestety, w pole dały się wyprowadzić prawie wszystkie większe polskie miasta.
Polskie kasztanowce zaatakował kilka lat temu maleńki motylek - szrotówek kasztanowcowiaczek (Cameraria ohridella), który przywędrował do Europy Wschodniej z Bałkanów. Jego larwy gnieżdżą się na liściach kasztanowców białych, tworząc brzydko wyglądające brązowe placki zwane minami. Larwy odżywiają się miąższem liści, które przez to wcześniej opadają (nawet już w maju czy czerwcu) i osłabiają drzewa.

Cztery lata temu Instytut Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach zaproponował szczepienia kasztanowców specjalnym preparatem, na którego stosowanie zgodziło się Ministerstwo Środowiska. Producentom uwierzyła cała Polska. W Warszawie, Katowicach, Toruniu, we Wrocławiu czy w Gdańsku zaszczepiono dziesiątki tysięcy kasztanowców, wiercąc w nich otwory i zamykając je koreczkami z preparatem. W akcję angażowano tysiące dzieci z setek szkół. Masowemu szczepieniu oparł się tylko Poznań, który zaszczepił tylko 200 drzew. Stały się one materiałem do badań, które miały dać odpowiedź na pytanie, jak drzewo znosi wiercenie w pniu i stosowanie preparatu.

Coraz słabsze drzewa

Próbki z drzew szczepionych dwa lata temu w stolicy Wielkopolski były zbierane przez cały ubiegły rok. Program nadzorował prof. Tadeusz Baranowski z Katedry Metod Ochrony Roślin poznańskiej Akademii Rolniczej, zagorzały przeciwnik szczepień kasztanowców. Sam jednak nie wykonywał badań, żeby nie zostać posądzonym o stronniczość. Przeprowadziła je Ewa Potocka, magistrantka z AR, najpierw w maju, a potem w październiku ubiegłego roku. Dwa razy policzone i sfotografowane zostały wszystkie dziury po iniekcji. Było ich ponad 1500. Wyniki badań są zatrważające.

W maju zaledwie na trzech drzewach (z dwustu!) nie pojawiły się negatywne objawy szczepienia. W październiku nie pozostało już ani jedno zdrowe drzewo. Największe spustoszenia spowodował nie tyle sam preparat, ile otwory po wierceniu. Osłabiły one drzewa i pozbawiły sił do obrony przed szrotówkiem.

- Drzewa mają wycieki w miejscach wierceń, wokół otworów tworzą się też obszary martwicy. Kora i pień obumierają - drzewo powoli usycha. To początek końca kasztanowca - tłumaczy prof. Baranowski. Jego obawy potwierdza prof. Tomasz Bojarczuk z Instytutu Dendrologii PAN w Kórniku: - Szczepienie to inwazja w strukturę pnia. Drewno kasztanowca jest miękkie i nie ma zdolności zalewania ran. W uszkodzone miejsca wkraczają grzyby i bakterie, drzewo murszeje i słabnie.

- Zaszczepiliśmy 80 tys. drzew w całej Polsce. Oglądałem setki z nich: wszystkie były zielone i długo trzymały liście - zapewniał ponad rok temu Gabriel Łabanowski z Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach. Rzeczywiście, pierwsze efekty wizualne po wierceniu były zaskakujące. Szczepienia może uchroniły częściowo kasztanowce przed szrotówkiem, ale w efekcie im zaszkodziły. W tym roku w Poznaniu trzeba było wyciąć kilka martwych sztuk.

Rzecznikiem szczepień był Władysław Skalny z Warszawy, prezes Ligi Ochrony Przyrody. - To nieprawdopodobne, by dobrze wykonana iniekcja zawiodła - przekonywał. Ale zawiodła. Stan kasztanowców w Warszawie może być dużo gorszy niż gdzie indziej, bo większość z nich szczepiono dwukrotnie. Na szczęście do dalszych szczepień nie dojdzie, bo skierniewickiej firmie nie udało się zarejestrować w Ministerstwie Środowiska kolejnego preparatu (co dwa lata musi być on modyfikowany i ponownie rejestrowany). A jest to wymagane, by środek mógł być stosowany na masową skalę. - To sukces, ale i tak szkoda drzew już zaszczepionych - dodaje Baranowski.

Szrotówek twój wróg

Wciąż pozostaje pytanie - jak w takiej sytuacji wygrać ze szrotówkiem, który niszczy piękne drzewa? Prof. Baranowski uważa, że szrotówka nie trzeba wcale eliminować, ale jedynie ograniczyć jego liczebność, gdyż całkowite pozbycie się owada zmniejszyłoby bioróżnorodność wokół kasztanowców - bardzo ważną w przyrodzie.

W Poznaniu walka z motylkiem toczy się na czterech frontach. Pierwszym jest grabienie i palenie liści (udokumentowany, najskuteczniejszy sposób), które niszczy larwy zagnieżdżone w opadłych liściach. Dzięki temu na wiosnę powstałe z larw motylki nie przedostaną się na zdrowe liście.

Drugi sposób to pułapki feromonowe (z zapachem samic szrotówka) wabiące samce, w których nabrani panowie przyklejają się do lepu i giną. To hamuje rozmnażanie się pasożyta.

Artylerią trzeciego frontu są sikorki, które, jak wykazały badania, chętnie odżywiają się szrotówkiem. Budując dla nich budki na kasztanowcach, zmniejszamy liczbę szkodników. Na czwartym froncie stoi najnowocześniejsza broń - mikoryza. Do gleby w okolice korzeni i bez naruszania pnia podaje się w mikroskopijnej formie pewien gatunek grzyba. Ten nie dość, że działa korzystnie na gospodarkę wodną drzewa, to żyjąc z nim w symbiozie, obrzydza larwom szrotówka jedzenie liści kasztanowca.

Wstecz